Oo, Niedziela, zwała, kościół, rosół i kawa w ogrodzie
Mówię "rodzice", ale mamy tu nie mam przy sobie
I mówię "życie", ale niech mi coś spadnie na głowę
Tęsknię do klatki schodowej, tam było cieplej i jaśniej
Muszę udawać, że nie czuję, a stres mi śpiewa przez słuchawkę
Nie lubię tej piosenki
Pod kołdrą piszę wersy
Muszę się wam odwdzięczyć
Oo, i muszę stąd uciekać
Pakuję, traumę, dumę w plecak
Wkrótce już na lekach
Żaluzje w dół szybko jak gepard
Na nic już nie czekam
Może tylko na nią
Aż mi wyśpiewa jak anioł
Dzień dobry no i dobranoc i narysuje na plecach
Miłość, nie miałem często okazji przyjąć jej
Lecz przejdę każdy kilometr, żeby mi tylko przeszło
Poczuć się, że jestem śmieciem rzuconym w poletko
I że jak ktoś kocha mnie, to się czuję trochę przestępcą, uh