Przez Burgos, Valladolid i Salamankę przejeżdżał Lechoń latem 1940 roku, gdy – uchodząc przed zalewającymi Francję wojskami hitlerowskimi – kierował się do Portugalii i dalej przez Ocean Atlantycki.
Jeszcze wczoraj ostatnie żegnały mnie wonie
Lata, co lekkim wiewem róż rabaty muska,
I słuchałem fontanny, co w klasztorze pluska,
I widziałem znajome, załamane dłonie:
Widzę Burgos jak stary grobowiec uśpione
I księżyc jak trup srebrny, co stał w murów blance,
I nagle oto dzisiaj - wieczór w Salamance -
Pojąłem, że to prawda. Ze wszystko skończone.
A jednak nawet teraz, na dalekim bruku,
Jakby stolic gnębionych aż tu doszły dreszcze,
Czujesz drżenie podziemne i łudzisz się jeszcze,
Ze mówi ktoś do ciebie w dział milknących huku.
Ręką sunąc po liściach, co nie znały rosy,
Śnisz cienie i ten strumień, co się wije w jarze,
Nad którym o tej porze siedzi chłopiec bosy
I gra prostą piosenkę na wiejskiej fujarze.
Oto dym długą smugą podniósł się z ogniska,
I widzisz swe dzieciństwo tym dymem zasnute,
Dziewuchy motykami biją w kartofliska,
I czujesz wonne zioła: lawendę i rutę.
Jakżeż się to te wszystkie polne kwiaty zwały?
Te drzewa, co wieczorem za oknem szumiały?
Gdzież się owe podziały zapomniane krzewy,
Co się gięły i chwiały śród letniej ulewy?
To właśnie twoja ziemia, gdzieś chciał spocząć w końcu
Pod liśćmi zbutwiałymi, co pachną tak mocno.
Ktoś cię woła: "Poczekaj! Przetrwaj porę nocną,
A jutro ujrzysz Rynek i Wawel we słońcu!"
Ileż to razyś patrzał gdy, zdało się, płoną
Dachy łuną zachodu zalane czerwoną,
I wtedy z Panny Marii, spod złotej korony
Dźwięk zrazu przyciszony starego hejnału,
Coraz czystszy, pełniejszy szedł na wszystkie strony,
A ty, milcząc, słuchałeś, jak ginął pomału.
Jak cicho! Nikt nie przejdzie przez puste krużganki
I żadna się nie bieli koronkowa kreza,
Ani żadna Infantka w stroju Velázqueza
Nie zjawi się na starych murach Salamanki.
I tylko powiew nocy, co cicho się zbliża,
Zaledwo pożegnane przypomniał platany,
I patrzysz na plac pusty, księżycem oblany,
Tym samym, który płynie po niebie Paryża.
Co teraz śni to niebo, co marzą te mury?
Kto idzie pośród parku aleją uśpioną?
I jakie teraz burze wstrząsają twe łono,
O miasto, któreś było jak siła natury?
Znów wraca zapach wiosny i siła twych czarów,
Jak kiedyś, moje serce na nowo odmienia.
Zrzuć z głowy swojej popiół spalonych sztandarów.
Czy słyszysz tę muzykę? I moje westchnienia?
Pójdź ze mną w świat prawdziwy, na zawsze umarły,
Patrz, kwiaty z drzew otrząsa wiosenna ulewa,
Małego się hotelu drzwi nagle otwarły,
A z okna naprzeciwko walc stary rozbrzmiewa.
Niech tylko cień ten w oknie zamglony popieszczę,
Co teraz ponad lampą gasnącą się słania:
"Nie dałaś mi na jutro godziny spotkania,
Czy będziesz o mnie myśleć? Spotkamy się jeszcze?"
I nagle dzwon jak w studnię o ciszę uderzył,
I tylko palma cicho szeleści jak pióro.
O! weź mnie w swe ramiona, milcząca naturo,
Ażebym znów pokochał i znowu uwierzył!