Oto znów zachrzęściło konopne powrósło,
I płaczem się zanosi jesienna ulewa,
I dawno zapomniane przyzywa mnie gusło.
Chodź ze mną! Naród ginie, a poeta śpiewa.
Trzebaż więc znowu nocą włóczyć się na cmentarz,
Znów ten cień, co z daleka przystanął bez ruchu,
Na pierś położył rękę. Ruszył się. Pamiętasz?
I idzie, nic nie mówiąc. Ktoś ty? Ktoś ty, duchu?
Wiem, każesz znowu w dawne wgryzać się wspominki
I jakieś zapomniane przywoływać rysy,
Byś potem twarz swą bladą odbarwił ze szminki
I płaszcz swój bohaterski rzucił za kulisy.
Skąd znam cię? Ach! to przeszłość, przysypana pyłem.
Pamiętasz słońce rzymskiej Kampanii na scenie.
Ja chłopcem przechylonym przez galerię byłem,
A ty synem kapłanki. Wspomnienie, wspomnienie.
Kto to nocą o mury uderza więzienne
I czyja na nich ręka: "Umarł Gustaw" - pisze?
Kto do Cara sypialni wszedł jak widmo senne?
I czyj to głos "Do broni!" w noc śnieżystą słyszę?
To teatr. Tylko teatr. Odstawiają płótna.
Cóż to? Konrad na scenie? Do domu już pora!
Musiała cię wymęczyć ta scena pokutna,
A jutro musisz przyjąć posąg Komandora.
Z wieńców liście się sypią i szarfy spłowiały.
Melpomena odchodzi. Zegnaj, piękna różo!
Te mury papierowe, to przecież świat cały.
Reżyserze! Co widzę? Zamek! Zamek burzą!
I nagle śnieg na scenie i rampa zgaszona
I łuna ponad miastem. Widzisz owe kruki?
Słyszysz wycie? To krzyczy Matka Rollisona,
Tylko że to już z innej i straszliwszej sztuki.
Tego księdza, patrz, żołnierz uderzył po twarzy
Za to, że nie chciał bluźnić Bożemu imieniu.
Ach! po twoim teatrze już popiół się żarzy.
Co to, drogi Konradzie? Naprawdę w więzieniu?
I tylko blask mu bije, jak nigdy, z oblicza,
Ta rana jest prawdziwa, nie pytaj, czy boli.
Ach, ten Konrad! Tak wierzył słowom Mickiewicza,
Ze zagrał nawet więcej, niźli było w roli.