Tytuł nawiązuje do puenty z fraszki Jana Kochanowskiego “O gospodyniej”.
Nie powiem o co, zgadniecie to sami.
A iż stateczna była białagłowa,
Nie wdawała się z gościem w długie słowa,
Ale mu z mężem do łaźniej kazała,
Aby mu swoję myśl rozumieć dała.
Wnidą do łaźniej, a gospodarz miły
Chodzi...
Jakże mocno w południe pachną lipy w parku
I jaki chłód od rzeki, jak jej rzeźwość wabi!
Teraz siano skoszone na łące się grabi.
Na starej ławce leży lutnia po Bekwarku.
Świerszcz zagrał, i na lutni drgnęła struna czysta,
Widzę, że padł na ławkę złoty słońca promień.
O lutnio! Nie chcę szczęścia, ani oszołomień,
Lecz chcę cię dotknąć ręką, niegodny lutnista.
Już zmilkły sarabanda i włoska pawana,
Wzeszły gwiazdy na niebo, jest cisza dokolna.
I wtedy Jan cię dotknął. I pod ręką Jana
Zadrgałaś jak plusk rzeki, jak muzyka polna.
W lasach zwierz się przemyka, w wodach od ryb czarno,
Pełne ludu gościńce, słońca biją łuny,
Organami brzmi kościół, rynki - ciżbą gwarną,
A on pogląda w niebo i stroi twe struny.
Kto jesteś, o młodzieńcze, który oto nocą,
Strząsając pył księżyca z uwieńczonej głowy,
Jak senny suniesz, w struny bijesz z całą mocą,
Goniąc znikły w alei cień sukni balowej?
Ktoś bzu gałąź pod oknem poruszył liliową.
To powiał wiatr wiosenny i okno odmyka.
Stoję w oknie i słucham, jak płynie muzyka.
Myślałem, że zapomnę. Pamiętam na nowo.