[Verse 1]
Spacerując mijam tysiące butów i dla każdych poświęcam parę sekund trudu
Ukradkiem zerkam, rzucam im spojrzenie, przyglądam się im i każdym ze zdziwieniem, I
Są podobne, ale jednak trochę inne
Te samej marki często, ale trochę inne
Tu kokardka, tu cekin a tam zwierzak
Gwiazdka, ptaszek, jakiś paszek nieraz
Na rzepy, sznurówki, bez nich jak kapcie
Codziennie ścierają się ze światem; tarcie
Idą zażarcie sami nie wiedząc dokąd
Człowiek kieruje, idzie gdzieś nie wiem po co
Tak chodzą sobie z przekonaniem, że są ważne
Przeplatają pracę z kąpielą w paście
Takie cudne i schludne, przetarte ściereczką
Ale nic nie trwa wiecznie, w końcu się zetrą
[Verse 2]
A jakby przyjrzeć się im trochę bliżej
Zewnątrz ładne, ale nie podobają mi się
Trochę ciszej, może wezmą to do serca
Wierzcie wstaną pobiegną po bieżniach
Dla nich ziemia to wszechświat, koniec
Już zdążyły podeptać zdrowe jabłonie, I
Jak biorę je w dłonie widzę na nich kurz
Co osiada na łonie w końcu każdej z dusz, I
Póki tuszu im starcza mają bagnet
Ale to pęknie jak mój stary [?]
Drzwiami trzasnę i z buta kiedyś wejdę
I góry przejdę jakbym nosił kierpce
Supły wciąż zdają się wciąż wielce poważne
Próbuje wziąć sznurowadła w kokardę
Każdy but na siłę chce mieć pełną kieszeń
A może by spróbować zapiąć tylko każdą rzepę