Klonie mój bezlistny, klonie lodem skuty
Czemu stoisz, zgięty, wśród zamieci lutej?
Czyś tam co wypatrzył? Usłyszał co w głuszy?
Jakbyś na przechadzkę za wioskę wyruszył
I, jak stróż pijany, wyszedłszy na drogę
Ugrzązłeś w sumiocie, odmroziłeś nogę
Ach, sam jestem dzisiaj chwiejny i niemrawy
Nie dojdę do domu z brackiej popijawy
Tam dostrzegłem wierzbę, tam sosnę spotkałem
Pieśni im o lecie w tak wichru śpiewałem
Wydałem się sobie takim samym klonem
Tylko nie bez liści, a całym zielonym
I, wyzbyty wstydu, w sztok spity gorzałą
Niczym cudzą żonę brzózkem ściskał śmiało