[Verse 1]
Drżenie rąk kryje bunt, przeliczam promile
By zabić w nas tą chwile tak na ile to możliwe
By róż Twoich ust zburzył mur, dał mi siłę
I uśmierzył ból tych słów i podał mi morfinę
Sam nie wiem, chyba nie rozumiem siebie
Bo to co we mnie kochasz zwykle staje się przekleństwem
Pewnie, co jest pewne jak nie ma nic pewnego
Na domiar złego, brednie
Dla każdego znaczą wiecej niż serce, Ono pęknie wkrótce
Wyleje swoje furie przy wódce niszcząc uśmiech
Jeden Bóg wie to, że łzami rzeźbie skały
Co zatamowały ujście i zostały we mnie samym
Podmywany pod stopami grunt potokami snów
Choćby miały ranić znów chcąc dopłynąć mi do oczu
Zatrują spokój wokół zwiastując z toku zdarzeń
Dużym spłyną wodospadem jak dawniej winiąc twarze
[Ref.]
Marzę, deszcze by opadły, wrzenia, szepty między nami
Skrusze dusze jeszcze zanim czarne róże jak aksamit
Konturami własnych granic nakreślą nam poemat
A W martwych pocałunkach nie zaznają odkupienia
Spojrzenia tkwią w obłedzie, składając Ci na ręce
Owe róże jakże piekne, ciernie oplecione cierniem
Nie masz do stracenia więcej, ponad to co masz teraz
Kałamarz w nim cykuta i pióro utrapienia
[Verse 2]
Przełykam śline, zimne wargi w zime
I nie minie mi wrzenie krwi jak po linie
I ide, i nie winie nic i nie widze dziś
Czy sny niosa wstyd gdy łzy brakną sił
Gdy drwi własny krzyż, czy grzmi jeszcze w nich
Czym bliskim jak nikt, gdy instynkt a w nim
Trzask drzwi, blask dni, krzyk tych jeszcze tkwi
Wśród gęstliny mgły, Trud przelanej krwi
Znów znaczymy nic, coż, nie mniej niż nic
Ból szarpie w nas nić, czas pragnie ni krzywd
Raz nad niebo, wprawdzie podatne na łzy
Nim zacznie na starcie wykańczać nas żyyywych
Mamy siłę i mamy chwile by
Zrobić krok zmienic los Mówić wprost albo iśc
Szerzyć złość, plemić głos, spuścić wzrok, znaczyć mrok
Wyjąc broń, zrobić coś, nadać wyrok na sąd
[Ref.]