W naszym domu jest jak w czarnej dziurze
Co zrobię, to zaraz kogoś wkurzę
Trzeci miesiąc gęby w krąg ponure
Chyba czas rozejrzeć się za sznurem
Nie, na drzewo nie właź, konar trzaśnie
W grunt przywalisz, zaśniesz lecz nie zgaśniesz
Będziesz połamany do imentu
Kliniczny przypadek dla studentów
To wlezę na komin, na wysoki
Niech gapią się gapie na me zwłoki
Rozpłaczą się widząc kto to leży
Krzyż zrobią mi z dykty lub z paździerzy
Nie zapłacze nikt, bo lubią świnie
Jak ktoś tak jak w kinie leży w glinie
Wgapi taki w truchło dziób głupawy
I pójdzie załatwiać swoje sprawy
To kupię w aptece cyjankali
By po mnie choć krewni zapłakali
Jak sobie ten napój golnę z gwinta
To wnet mniе utuli ziemia świnta
Lecz pewności brak przеz te podróby
Czy ten lek przywiedzie cię do zguby
Ty chcesz być martwy i wreszcie hapy
A żyjesz bez nerek za to ślepy
Pójdę sobie gdzieś na torowisko
Zbędą po mnie gacie i to wszystko
Pendolino pogna aż do Pragi
Ja sobie w kostnicy spocznę nagi
Głupiś synku, głupiś absolutnie
Pociąg to ci synku nic nie utnie
Wydmuchnie cię z torów i z tych gaci
A za postój mandat, każą płacić
Ostatnia nadzieja w palnej broni
Wyceluję se do lewej skroni
Zanim strzelę raz, dwa, trzy odliczę
I spokój mi wyjdzie na oblicze
Ręce ci drżą jak u pijaczyny
Zrobisz sito z usznej małżowiny
I nigdy już przez ten huk z rusznicy
Nie usłyszysz Jarka Nohavicy
Co mam czynić mój ty Boże poradź
By mnie grabarz wreszcie mógł zaorać
Co robić z zasranym mym żywotem
Coś mi dał i nie chcesz wziąć z powrotem?
Żywot masz zasrany? Ty matole
Ciesz się, żeś tam wciąż na dole
Rzuć gorzałę, fajki i kwękanie
Bo dość mam patrzenia z góry na nie
Żywot masz zasrany? Ty matole
Ciesz się, żeś tam wciąż na dole
Rzuć gorzałę, fajki i kwękanie
Bo dość mam patrzenia z góry na nie